filmy Job, czyli ostatnia szara komórka (2006)

Już zagłosowałeś!
ocena imdb 
5.2

Konrad Niewolski, reżyser filmu Job, czyli ostatnia szara komórka, dał się poznać jako bardzo obiecujący twórca, po Symetrii z 2003 roku. Niezwykle realistyczne i brutalne oddanie rzeczywistości polskiego więzienia przyniosło twórcy nominacje do najważniejszych polskich nagród filmowych (na festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni Symetrii przyznano Nagrodę Dziennikarzy). Niestety w kolejnych latach reżyserowi nie udało się powtórzyć sukcesu Symetrii. W 2006 roku powstaje następny, tematycznie wyjątkowy w dorobku Niewolskiego film, komedia, Job, czyli ostania szara komórka. Spotkałem się z bardzo różnymi opiniami na temat wspomnianego dzieła. Dla jednych jest to kontynuacja nurtu polskiej komedii „kumpelskiej”, której najważniejszymi przedstawicielami we wczesnych latach dwutysięcznych były filmy Chłopaki nie płaczą i Poranek Kojota. Według innych jest to produkcja po prostu nieudana. Ja zaliczam się do tej drugiej grupy.

Spis treści

Wyrób filmopodobny

Określenie film byłoby w przypadku Job-a pewnym nadużyciem. Właściwie jest to zbiór skeczy, połączonych szczątkową fabułą. Obserwujemy więc zmagania trójki głównych bohaterów, bezrobotnych, zamieszkujących jedno z blokowisk. Adi (Tomasz Borkowski) testuje różne metody nauki języka angielskiego, aby dobrze wypaść na ustawionej przez jego dziewczynę (Agnieszka Włodarczyk) rozmowie kwalifikacyjnej. Nadpobudliwy Pele (Andrzej Andrzejewski) stara się zdać egzamin na prawo jazdy, w czym przeszkadzają mu tiki nerwowe. Chemik (Borys Szyc) wszelkimi siłami próbuje pozbyć się psa sąsiadki, którego szczekanie uniemożliwia mu naukę do egzaminu. Brzmi ubogo? Niestety niewiele więcej o fabule tego filmu można napisać i nie chodzi tu o ewentualne spojlery. Postacie są wyjątkowo jednowymiarowe, co samo w sobie w komedii nie musi być wadą (jak chociażby w całkiem śmiesznym Kac Vegas). Jednak w tym przypadku naprawdę trudno je polubić, co nie do końca jest winą aktorów, a raczej miałkości scenariusza. Postać grana przez Tomasza Borkowskiego ma być po prostu „pierdołowata”, to jedyna cecha jej osobowości. Podobnie z wiecznie wkurzonymi (choć z różnych powodów) bohaterami Borysa Szyca i Andrzeja Andrzejewskiego. Borys Szyc dostaje minimalną ilość czasu ekranowego (choć jest także narratorem całej opowieści), stąd nie ma nawet szansy stworzyć sensownej postaci. Andrzej Andrzejewski z kolei wypada najlepiej z całej obsady aktorskiej. Perypetie Pelego, agresywnego przedstawiciela młodej klasy (nie)pracującej są źródłem nielicznych udanych żartów. Od strony technicznej Job prezentuje się bardzo przeciętnie. Niektóre sceny wydają są przedwcześnie ucięte, kamera trzęsie się niemiłosiernie w scenach jazdy samochodem, montaż dźwięku – bolączka wielu polskich produkcji – także tutaj prezentuje się koszmarnie, niektórych dialogów po prostu nie słychać. Sama ścieżka dźwiękowa filmu, oparta na rytmach skreczująco-hiphopowo-bazarowych, chociaż nie brzmi dobrze, to jednak oddaje klimat polskiego blokowiska A.D. 2006. Zabieg z wstawieniem mnóstwa scen niezwiązanych z główną osią fabularną powoduje, że cała historia jest bardzo chaotyczna. Brakuje jakiegoś jednego głównego wątku, łączącego zbiór różnych tematycznie scenek w nawet najprostszą opowieść. Poszczególne historyjki często zostają rzucone w próżnię, większość z nich nie łączy się z historią głównych bohaterów, nie łączą się także ze sobą nawzajem. Takich wyrwanych z kontekstu scenek jest u Niewolskiego całe mnóstwo, stanowią one w przybliżeniu połowę czasu trwania filmu, i moim zdaniem, jest ich po prostu za dużo, aby każda z nich mogła odpowiednio wybrzmieć.

Opowiem Ci suchara…

Jak wspominałem, całość poprzecinana jest często nienawiązującymi do fabuły wstawkami, z założenia komediowymi, zabieg żywcem wyciągnięty ze znacznie lepszego kina – Dnia Świra. I tu dochodzimy do największego problemu, jaki mam z tym filmem. Większość scenek komediowych jest po prostu nieśmieszna. Bazują one na żartach, które już w 2006 roku miały długą brodę, często opartych na najpopularniejszych stereotypach. Te udane, które nawet zdołały przejść do języka potocznego (Darek otwórz; lubisz to suko!) toną w zalewie znacznie słabszych (np. „za mszowe” buty księdza, psy podawane w chińskiej restauracji). Wyobraźcie sobie „memicznego” wujka Staszka, opowiadającego w kółko te same dowcipy na każdym ze spotkań imieninowych. Większość żartów z tego filmu będzie po prostu ich filmową prezentacją, bez dodania nowego kontekstu, czy jakichkolwiek zmian, mogących tego typu dowcipasy uatrakcyjnić. O ile doceniam humor, tzw. koszarowy, często w tym filmie przekraczanie granicy dobrego smaku nie oferuje żadnej sensownej puenty. W porównaniu z Dniem Świra, gdzie tego typu wstawki miały dodatkową funkcję – komentarz do polskiej współczesności, wad narodowych, w Job-ie jedynym ich celem jest rozbawienie widza, co w moim przypadku udało się tylko sporadycznie. Dość dobrze wypadają natomiast niektóre nawiązania do innych polskich filmów z tamtego okresu – Henryk Gołębiewski udanie parodiuje rolę z Ediego, Arkadiusz Detmer nawiązuje do postaci z Symetrii, poszukując biletu, dzięki któremu grana przez niego postać uniknęłaby więzienia. Część tego typu metafilmowych odniesień zdążyła się jednak mocno „zestarzeć”, większość młodszych widzów może nie wyłapać aluzji do filmów z końca XX i początku XXI wieku, chociażby D.I.L.- a czy Młodych Wilków.

Oryginalność Job-a

Celem Konrada Niewolskiego było stworzenie „filmu, jakiego w polskiej kinematografii jeszcze nie było”. Jeżeli mówimy o oryginalności w polskim kinie, to raczej stawiałbym na inne tytuły, jak chociażby nowatorska wizualnie Sala Samobójców z 2011 roku, twórczość Marka Koterskiego, czy nawet inne dzieła autora Job-a (pomimo wielu wad, Palimpsestowi czy Labiryntowi Świadomości oryginalności odmówić nie można). Natomiast Job przypomina potworka Frankensteina, pozszywanego z konwencji amerykańskiej komedii w stylu Kevina Smitha, fragmentów lepszych filmów (scena ucieczki z komentarzem z off-u niczym w Trainspotting Danny’ego Boyla, wstawki reklamowe jak w Dniu Świra), całej masy, zazwyczaj nieśmiesznych, żartów i blokerskiego klimatu. Tak więc osobiście nie uznaję Job-a za film w jakikolwiek sposób oryginalny, a jedynie za zbiór ogranych i zużytych motywów komediowych. Groteskowo w tym kontekście wypada zamieszczenie wypowiedzi „krytyka filmowego” na samym początku filmu, w założeniu mające wytrącić z rąk argumenty tym, którym on się nie podobał, a w gruncie rzeczy stanowiące trafne podsumowanie moich wrażeń po seansie. Dla mnie jest to film, który stara się być śmieszny na siłę, jednak więcej w tym przypadku wcale nie znaczy lepiej. Już dawno żadna produkcja tak mnie nie zmęczyła, pomimo krótkiego, 90-cio minutowego czasu trwania. Kolejne scenki „humorystyczne” raczej wzbudzały narastające poczucie żenady. Tak więc nie sprawdza się on w tej, jak mi się wydaje, dedykowanej mu roli – jako lekki „odmóżdżacz” po ciężkim dniu pracy. Moja ostatnia szara komórka, zamiast się odprężyć, rozpaczliwie walczyła o tlen.

Dochód: $ 0
Czas trwania: 1godz. 35min.
Data wydania: 2006-11-03
Reżyseria: Konrad Niewolski
Scenariusz: Konrad Niewolski

zwiastun Zwiastun

YouTube video

Komentarze do wpisu Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Zobacz więcej Zobacz również